Niedawno skończyłam czytać „Bitwę na wrzosowiskach” Johna Flanagana, czyli drugi tom cyklu „Zwiadowcy. Wczesne Lata” tegoż autora. Nie jest to moja pierwsza książka serii „Zwiadowcy”, więc wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
Do książki zachęciła mnie możliwość ponownego spotkania z moimi ukochanymi bohaterami takimi jak Halt czy Crowley. Postacie te trzymały równy, wysoki poziom i po raz kolejny świetnie się z nimi bawiłam. Zawiodły mnie jednak nowo wprowadzone postacie, np. królowej Rosalind, która w mojej opinii jest bohaterką niezwykle nudną i nie posiadającą żadnej głębi. Nie mogę jej odmówić potencjału, którego marnotrawstwo boli tym bardziej. Od razu jednak poczułam sympatię do babci Cassandry i żałowałam, że pojawia się ona w powieści jedynie na chwilę.
Bardzo podobała mi się zauważalna metamorfoza bohaterów względem „Wczesnych Lat”, w porównaniu do oryginalnej serii. Tacy Halt i Crowley z biegiem lat stali się wyraźnie spokojniejsi, poważniejsi oraz mniej porywczy (choć to można przyznać chyba jedynie Crowleyowi), niestety jednak nasza ukochana Lady Pauline, oryginalnie kochana i niezwykle miła postać, tutaj jawi się jako nieinteresująca, zgorzkniała i mało atrakcyjna postać.
Ogółem książkę czyta się lekko, przyjemnie i dość szybko. Dialogi bohaterów niejednokrotnie nas rozbawią. Samą książkę uważam za bardzo dobrą, jednak wyraźnie widać, iż czegoś jej brakuje. Może to przez to, iż czytałam wcześniejsze tomy, jednak całość wydawała mi się bardzo przewidywalna. Opisy walk, choć niezwykle wciągające, są mało przekonujące. Trudno mi uwierzyć w to, że tak mała grupka ludzi była wstanie odeprzeć atak ogromnych, straszliwych i potężnych bestii, jakimi są wargalowie. Mam wrażenie, że John Flanagan za bardzo skupił się na wątku głównym, przez co zapomniał rozwinąć te poboczne, które uważam za ważną cechę serii. Pomimo tego zachęcam do przeczytania książki. Niewątpliwie warto ją przeczytać chociażby po to, by dowiedzieć się dlaczego to Halt nie lubi przypisywać sobie zasług dotyczących tej wojny.